Droga na górę była dość długa: nie dość, że widoki oszałamiające, to potrzeba zachowania ich nie tylko w pamięci mojej, ale też w pamięci aparatu ryczała lwim głosem. Poza tym, jednak trochę wysoko było i tak jakby trochę strach spoglądać w dół...
Ale za to widok z najwyższego okna na Wisłę - wart tej wspinaczki... A wnętrze ostatniej kondygnacji wygląda w skrócie tak:
Poręcze schodów po prostu z gałęzi...
I poduchy z nadrukami...
Potem okazało się, że jeszcze trzeba stamtąd zejść...
Nawet zwykły kosz na śmieci zrobiony z wydrążonego pnia przemawiał do mnie - chyba czas na wizytę u psychiatry...
W drodze do bramy też nie mogłam sobie odmówić przyjemności robienia zdjęć...
I wyszliśmy... Wiemy, że to nie była nasza ostatnia wizyta w tym miejscu. Przy najbliższej okazji pojedziemy znowu, żeby zwolnić, dać sobie czas i przestrzeń. Może znowu coś odkryjemy? Wiecie co jest najlepsze w tym wszystkim? Gdy mówimy sąsiadom, znajomym, że odkryliśmy wiatrak w Mięćmierzu, oni mówią: wiemy o nim, byliśmy tam. Może na nich nie zrobił takiego wrażenia, żeby o tym opowiadać...
Zachęcam Was bardzo do wycieczek po najbliższej okolicy. My zastanawiamy się, ile jeszcze nieodkrytych przez nas skarbów jest obok i czy uda nam się kiedykolwiek do nich trafić...
Wam udało się coś odkryć? Co ostatnio spowodowało, że stanęliście niemi z zachwytu?
Pozdrawiam z lekkim oszołomieniem - Elwidu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz